Marki którym ufamy

Marki którym ufamy

Na świecie istnieje wiele drogich rzeczy, od klasycznych diamentów, złota, kawioru, przez względnie nową ropę, czy lit. Jednak są to wszystko rzeczy materialne, których można dotknąć, czy spróbować. W trosce o bezpieczeństwo głupich dzieci które już potrafią czytać, a jeszcze nie potrafią mówić zaznaczam, że z wymienionych powyżej próbować można co najwyżej kawioru.

Jednak dziś będziemy rozmawiać o marce. Choć nie jest to nowy twór, wszak jedną z najstarszych Polskich marek jest kopalnia soli w Wieliczce, której historia jako przedsiębiorstwa sięga XIII wieku. Jednak pomimo tego, iż wyroby znanych rzemieślników zawsze były w cenie vide Antonio Stradivari, to jednak dopiero druga połowa XX wieku pozwoliła na wycenę marki i osiągnięcie przez nią wręcz niewyobrażalnej wartości. W roku 2009 marka Coca-Cola została wyceniona na ponad 68 mld $ (sześćdziesiąt osiem miliardów dolarów). Czyli nie mało jak za coś czego nie można dotknąć. Jednak siła marki to jej konsumenci, który są do niej przywiązani i jej ufają, oraz odpowiedni sztab ludzi dbający o dobro owej marki i powiększania jej wartości.

Dodatkowo już od pewnego czasu agencje reklamowe wmawiają nam, że marka to nie tylko jakość produktu, to styl życia. Niedościgniony jest w tym Apple, za którego I-pad’y/pod’y/phone’y ludzie są gotowi zabijać i umierać na jedno skinienie wielkiego Steav’a. Zupełnie inną sytuacje zastajemy, przy Microsoft’cie, którego nikt nie lubi, a każdy używa. United Colors of Benetton prowadził wyjątkowo ciekawe kampanie, które bardziej niż promowanie firmy odzieżowej, przypominały reklamy społeczne zajmujące się taką tematyką jak: rasizm, homofobia, czy HIV.

Każdy z nas zna jakieś marki, którym ufa, które sobie ceni, które są według niego gwarancją nie tylko dobrego produktu, ale też pewnej przynależności, idei, czy stylu bycia. To co mnie osobiście dobija, to sytuacja, gdy marka z ugruntowaną już tradycją, zmienia się zupełnie, aby dotrzeć do szerokiego odbiorcy, jednocześnie udając że wciąż jest produktem dla wybranych.

Harley-Davidson będący symbolem Amerykańskiej wolności, od lat kojarzący się z nieogolonymi, wytatuowanymi fanami: rock’a, gwałcenia nastolatek i strzelania do policjantów – słowem dobrej zabawy, otworzył pod swoim szyldem sieć kawiarni. Dzisiejszy Harley’owiec zamiast jechać tydzień przez Route 66 (zresztą już zamkniętą), jest księgowym, który w sobotę zamiast do pracy, wsiada na na motor i wpada na latte macchiato (bezkofeinową). Możliwe że ma na bicepsie wytatuowany drut kolczasty co ewidentnie podnosi jego pozycję w rankingu twardzieli/samców alfa w danym biurowcu.

Aston Martin, kolejna marka-symbol. Wielki sinik, pełen luksus jaki mogą zapewnić skóra i drewno, drapieżny wygląd, oraz bagażnik do którego bez problemu mieści się torba z kijami do golfa. Osobiście lubię swoje Astony w klasycznej kolorystyce British Racing Green. A w zasadzie lubiłem bo Aston Martin już zaprezentował, a teraz ma ruszyć z produkcją modelu Cygnet. Auto to, a w zasadzie Autko jest Toyotą iQ, która jedynie ozdobiono w zgodzie z tradycjami brytyjskiej firmy. Aston o mocy 98 KM skandal, płacz i zgrzytanie zębów!

Nie piszę o tym bez powodu, wszak czas mamy świąteczny, a przecież nasze konsumpcyjne święta nie mogą obyć się bez prezentów. I choć nie robię listy prezentów, to może bym zrobił. Możliwe, że nawet by ją ktoś przeczytał i zechciałby mi coś kupić. I wyobraźcie sobie że pod choinką, znajduję takiego Cygnet’a. Jedyny plus jest taki, że w przeciwieństwie do innych modeli rzeczywiście pod tą choinkę by się zmieścił. Ale pomijając ten jeden wyjątek to tragedia, wszak jak się otrzymuje prezent to w dobrym tonie jest się ucieszyć z tego podarku, nawet jeżeli jest to siedemdziesiąty szósty sweter z reniferami. A jak tu się cieszyć gdy pod choinką znajdujemy śliczne błyszczące logo Astona, a za nim schowanego Cygnet’a? Przecież rozpaczy na twarzy nie sposób ukryć…

Dodaj komentarz